Czy grupa radnych chce decydować, gdzie mają wykonywać swoje obowiązki służbowe pracownicy samorządowi?

Czy grupa radnych chce decydować, gdzie mają wykonywać swoje obowiązki służbowe pracownicy samorządowi?

Problemem dla grupy radnych jest obecność pracowników burmistrza na sesjach i komisjach. Nie rozumieją również tego, że pracownicy wszystkich jednostek podległych miastu są jednocześnie pracownikami burmistrza. Robert Kowalczyk wyjaśnił to w krótkim stwierdzeniu, odpowiadając na zaczepkę radnego Tomasza Łyżwy, że to jest dokładnie tak jak w przypadku pracowników szpitala, którzy są pracownikami starosty.

Radnym, którzy najwyraźniej mają problemy ze zrozumieniem wielu spraw informujemy, iż pracownicy: przedszkoli, szkół, ośrodków: kultury, sportu, pomocy społecznej, podobnie jak pracownicy urzędu podlegli są burmistrzowi, który może wydawać im dyspozycje bezpośrednio bądź pośrednio. Przewodniczącego rady informujemy, że charakter pracy wielu pracowników samorządowych wymaga od nich tzw. odejścia od biurka i wykonywania obowiązków poza miejscem pracy. Dodatkowo zgłębiamy jego wiedzą o fakt, że stanowiska pracowników jednostek podległych nie zawsze przypisane są do konkretnego budynku. I tak np. pracownicy POSiR organizując imprezę sportową na Ogródku Jordanowskim w niedzielę są nadal w pracy, choć ich miejscem zatrudnienia jest ośrodek sportu z siedzibą w Hali Sportowej. Kierownicy wydziałów czy dyrektorzy jednostek odbywając spotkanie czy przebywając w terenie również są w pracy. Kierownik wydziału inwestycji będąc na terenie inwestycji nadal jest w pracy, choć fizycznie nie jest w tym czasie w urzędzie miasta. I takich przykładów można byłoby mnożyć, ale konkluzja jest jedna – grupa radnych zupełnie nie ma pojęcia jak funkcjonuje samorząd oraz jednostki podległe, a już żadnego zainteresowania nie wykazują w kwestii wielozadaniowości wielu pracowników podległych burmistrzowi. Łatwo za to przychodzi im rzucanie oskarżeń lub „nakazywanie”, gdzie dany pracownik powinien być w czasie pracy w trakcie wykonywania swoich obowiązków służbowych.

Dla informacji tej grupy radnych, a w szczególności Wojciecha Maślanka, Tomasza Łyżwy i Wioletty Grzywacz informujemy, że rzadko kiedy konkretny pracownik wykonuje tylko jedno zadanie. Obowiązki służbowe oraz zakres zadań do wykonania określa bezpośredni przełożony, a nie radni miejscy, którzy uzurpują sobie prawo do kontrolowania nawet tego, co pracownicy robią w wolnym czasie. Już wkrótce może okazać się, że to radni miejscy będą ustalać jak wyglądać mają grafiki poszczególnych pracowników samorządowych. Zdziwieni są również faktem, że burmistrz nie zna wszystkich pionkowskich przedsiębiorców, a przewodniczący posuwa się nawet do tego, że na spotkaniach organizowanych przez burmistrza próbuje narzucać swoją narrację. Z dyskusji radnych wynika, zarzucając tym samym brak współpracy między radą a burmistrzem, że nie otrzymują dokumentów, które są powszechnie dostępne lub można zapoznać się z nimi bezpośrednio w wydziale. Pracownicy samorządowi zatrudnieni w poszczególnych wydziałach winni domyślać się jakie dokumenty życzą sobie radni lub kserować je wszystkie po sporządzeniu na wypadek, gdyby jednak jakiś radny chciał je otrzymać. Co ciekawe, niektórzy radni uważają, że skoro odbywa się posiedzenie komisji, to obecni na niej powinni być wszyscy do których mogą mieć jakieś pytania. Zarówno w tej, jak i kilku poprzednich kadencjach, przewodniczący danej komisji wysyłał, bądź przekazywał ustnie informację burmistrzowi o temacie posiedzenia, by mógł on wskazać konkretnych pracowników, którzy mogą być pomocni podczas dyskusji i oddelegował ich w wyznaczonym czasie na posiedzenie, a także przygotował potrzebne dokumenty. Od jakiegoś czasu można jednak zaobserwować dziwny trend wśród opozycyjnej grupy radnych o braku informowania burmistrza czy pracowników o planowanym posiedzeniu. I tak np. radna Wioletta Grzywacz uważa, że absolutnie wszyscy powinni z najwyższą uwagą śledzić informacje o planowanych posiedzeniach komisji i „domyślać się”, że mogą być potrzebni podczas rozmów. Jednak o obecności bądź nieobecności na takich spotkaniach kierowników wydziałów decyduje burmistrz, a pracowników niższego szczebla – ich kierownicy bądź dyrektorzy. Niby proste, niby powszechnie uznawane i stosowane, a jednak niektórzy radni mają z tym problem.

Radnych mocno nurtuje to, że jak to możliwe, że burmistrz mógł nie wiedzieć o posiedzeniu komisji (choć nie informowali go o nim), a wiedział pracownik Miejskiego Ośrodka Kultury. W ogóle jak pracownik MOK może być w urzędzie na komisji (na którą wstęp ma każdy), skoro powinien być w budynku ośrodka kultury, bo tam pracuje. Żeby radni mogli to zrozumieć, wystarczy wykazać odrobinę chęci i wiedzy na temat zakresu zadań pracowników samorządowych. Sprzedawca gazet wykonuje swoją pracę będąc w kiosku, ale już redaktor/dziennikarz swojej pracy nie wykona siedząc jedynie za biurkiem. Jak ma przedstawić relację z biegów przełajowych po lesie, skoro nie wolno mu opuścić budynku w którym jest siedziba jego redakcji? Jednak zdaniem radnych, nawet relację z koncertu szkoły muzycznej mieszczącej się przy ul. Leśnej można zrobić będąc w tym czasie w budynku przy ul. Zakładowej. Za jakiś czas być może zaczną kontrolować pracowników ekoPionki, którzy odbierają odpady komunalne, bo przecież w godzinach pracy „jeżdżą sobie po mieście”, a powinni być w siedzibie spółki. Ciężko byłoby im również odśnieżyć chodniki, gdyby nie mogli opuścić miejsca zatrudnienia.

A wszystko zaczęło się od tego, że Robert Kowalczyk, podczas dyskusji na sesji o wyrażeniu zgody na sprzedaż niewielkiej działki (powierzchnia 462m2) w trybie bezprzetargowym, powiedział, że chętnie by wszystkie wątpliwości radnym wyjaśnił przed sesją, na komisji, ale przewodnicząca tej komisji, czyli radna Wioletta Grzywacz nie poinformowała go, że w ogóle zwołała posiedzenie. Mówił, że zazwyczaj otrzymuje pismo od radnych, a tym razem nikt go nie poinformował. Był w tym czasie w urzędzie, więc nic nie stało na przeszkodzie, aby uczestniczył w obradach. O posiedzeniu komisji dowiedział się już po czasie, na krótko przez sesją. Oba posiedzenia odbyły się w tym samym dniu: komisja rozpoczęła się o 12:00 i trwała prawie do godz. 13:30, bo o 14:00 zaczynała się sesja.

Usłyszałam tutaj od pana burmistrza, że dowiedział się już po fakcie o komisji. To ja mam takie pytanie – mówiła radna Grzywacz. – To pracownik MOKu, który był na komisji dowiedział się wcześniej? Kto go oddelegował w ogóle na komisję? Bo ta osoba była, a pana nie było, więc ja takie mam pytanie, bo skąd ta osoba wiedziała wcześniej przed panem, kto ją oddelegował i tak dalej, tak? No, bo wie pan, tak to, ile to jest, jakie czynności trzeba wykonać, żeby powiadomić ewentualnie kierownika wydziału, żeby przyszedł na komisję, która proceduje nad dwoma projektami uchwał? Czy to naprawdę wymaga tyle czynności i pan potrzebuje specjalnego zaproszenia, które pan nie wiem, potrzebuje pisemnie otrzymać? Nie wiem, ja nie rozumiem tego. Cały czas nie potrafię tego zrozumieć. Już od pewnego czasu cały czasu jest problem tylko właśnie między komisją gospodarki gminy i infrastruktury i właśnie wydziałami, pracownikami i panem. Nie wiem. Proszę mi wyjaśnić.

Ponieważ radna nie rozumie, to chyba nie najlepiej świadczy o znajomości struktury zatrudnienia w jednostkach samorządowych. Burmistrz jest przełożonym wszystkich pracowników. Poszczególne jednostki mają swoich dyrektorów czy kierowników. Pracownik takiej jednostki otrzymuje dyspozycje od swojego bezpośredniego przełożonego, że w ramach swoich obowiązków ma wykonywać pewne zadania, np. uczestniczenia w posiedzeniach komisji, sesji, na różnego rodzaju spotkaniach, np. konwentach organizowanych przez burmistrza. Taką dyspozycję otrzymuje się raz, przy podpisywaniu zakresu obowiązków danego pracownika. Pracownik lub „osoba”, jak mówi radna Grzywacz, wie jakie ma obowiązki i nie oczekuje, żeby ktoś kazał jej przyjść, nie jest oddelegowywana każdorazowo. „Osoby” z MOK nagrywają sesje i transmitują je dla mieszkańców, nagrywają różne materiały filmowe na potrzeby telewizji, fotografują różnego rodzaju wydarzenia, redagują artykuły, które później zamieszczane są na stronach internetowych urzędu, gazety samorządowej czy instytucji. Nikomu za każdym razem nie trzeba mówić, że musi zabrać aparat, kamerę, dyktafon czy inne akcesoria potrzebne do wykonania jego obowiązków służbowych. Widocznie radna Grzywacz ma niebywały problem ze zrozumieniem tak podstawowych spraw. Kiedyś miała mnóstwo wątpliwości, dopytując ile czasu trwa nagranie jednego odcinka Kuriera Pionkowskiego, bo nie mogła zrozumieć, że aby zdobyć materiał potrzebny do emisji, trzeba go najpierw nagrać, zmontować, opatrzyć komentarzem itd. Ktoś tę pracę wykonuje i nie robi tego wyłącznie w budynku MOK. Plakaty informujące o różnego rodzaju wydarzeniach organizowanych w mieście, zamieszczane na tablicach informacyjnych znajdujących się w różnych punktach miasta również jakaś „osoba” musi najpierw zebrać wszystkie informacje, jakie na plakacie muszą się znaleźć, zaprojektować go, wydrukować i rozwiesić. Wszystkich tych czynności nie da się wykonać bez możliwości opuszczenia budynku. „Zdziwieni” radni pewnie nie potrafiliby zrozumieć, że radca prawny, zatrudniony w urzędzie miasta, w ramach swoich obowiązków służbowych jest np. u notariusza, w sądzie lub w jednostce podległej miastu.

Jak pani radna sama stwierdziła, pracownik MOK, to nie jest mój bezpośredni pracownik, ma swojego przełożonego i skąd się dowiaduje (o posiedzeniach), to ja nie wiem. Ale pracownik MOK nie dzwoni do mnie i nie mówi, że idę tam, czy idę jeszcze gdzie indziej, tylko po prostu postępuje zgodnie ze swoim kalendarzem, a nie, przepraszam bardzo, z moim kalendarzem – odpowiedział radnej Robert Kowalczyk. – Oczywiście na dzisiejszą sesję przyszedłby kierownik, ale jest na wyjeździe. Jest oczywiście zastępca kierownika, ale zastępca kierownika wraz z komornikiem wykonuje czynności w naszym lokalu, który zajmował Tele-Pion.

Jeśli pan czeka na mój komentarz, to się pan zdziwi – wtrącił Wojciech Maślanek.

Radna Grzywacz oczywiście już nie pytała kto zastępcę kierownika oddelegował do czynności z udziałem komornika oraz nie dziwiła się, że pracownik urzędu swoją pracę wykonuje poza miejscem zatrudnienia.

Kolejnym radnym z wątpliwościami był Tomasz Łyżwa, bo podczas komisji pytał czy „osoba” z MOK „tu pracuje, bo to nie jest MOK, siedziba MOKu jest gdzie indziej i powiedziała, że jest pracownikiem pana, to rozumiem, że miała pana przyzwolenie, bo ona pracuje gdzie indziej, to jakim sposobem się znalazła tutaj? Skoro nikt nie wiedział o naszym tu spotkaniu i obradach, to jakim sposobem się tu znalazła?”.

No takim sposobem jak pracownik szpitala jest pracownikiem pana starosty, tak pracownik MOK jest pracownikiem burmistrza – wyjaśnił radnemu Robert Kowalczyk.

Być może radny Łyżwa nie wie, że terminy posiedzeń komisji czy sesji publikowane są na stronie BIP UM i każdy może je sprawdzić, a nawet przyjść, bo są to jawne posiedzenia. Pracownik MOK również może to sprawdzić, a nawet powinien, skoro informacje z takich posiedzeń są mu potrzebne do wykonania obowiązków służbowych. Pewnie i burmistrz mógłby pozyskać taką informację z BIP, ale raczej radni powinni poinformować go, że jego udział w posiedzeniu jest niezbędny. To przewodniczący komisji decyduje kogo zaprosić na posiedzenie, by móc uzyskać wszelkie potrzebne informacje oraz mieć możliwość rozwiania wątpliwości w temacie posiedzenia. Jednak przewodnicząca gospodarki gminy i infrastruktury, radna Wioletta Grzywacz wychodzi z założenia, że skoro organizuje posiedzenie komisji, to burmistrz o tym wie, zna zakres tematów jakie będą poruszane i nakaże swoim pracownikom przybycie, w razie gdyby akurat do nich radni skierowali jakieś pytania. Powinni jeszcze oczywiście być wyposażeni we wszelkie możliwe dokumenty jakie mogłyby zainteresować akurat radnych.

Radny Łyżwa może nie musiałby zadawać dziwnych pytań, gdyby na wspominanym BIP śledził interpelacje radnych oraz czytał odpowiedzi, które są tam publikowane. Nie nikt inny jak właśnie przewodnicząca komisji gospodarki gminy skierowała interpelacje z pytaniami dotyczącymi „osoby z MOK” i wówczas otrzymała odpowiedzi jasne, proste i wyjaśniające dokładnie to, o czym na ostatniej sesji dywagowali radni opozycyjni.

Wojciech Maślanek stwierdził, chcąc podkreślić, że pracownik MOK nie może przecież uczestniczyć w jawnych posiedzeniach rady, bo ma swój zakres obowiązków, które powinny być wykonywane w Miejskim Ośrodku Kultury.

Chyba, że pan ją dodatkowo zatrudni w urzędzie miasta – kontynuował radny Maślanek. – Ale to już od pana zależy.

Za zgodą „osoby” z MOK wyjaśniamy radnemu Maślankowi, że podczas posiedzeń rady „osoba” wykonuje swój zakres obowiązków i nie musi być „dodatkowo zatrudniona w urzędzie”, gdyż w ramach swoich obowiązków służbowych świadczy pracę również na rzecz urzędu, a miejscem pracy nie jest „budynek MOK”, ale teren miasta i gminy Pionki. Tym samym podawane przez radnego „pewniaki” informacyjne okazują się jego osobistymi domysłami, a nawet wręcz upublicznia nieprawdziwe informacje próbując zdyskredytować pracownika samorządowego. Takie „atakowanie” podczas sesji osób spoza rady jest niezwykle wygodne, bo nie mogą one zabrać głosu by sprostować nieprawdziwy przekaz.

Ja dostaję w trakcie trwania sesji ciągłe informacje od ludzi, którzy obserwują tę sesję – głos zabrał Zbigniew Belowski. – Nie róbcie hucpy z tego wszystkiego, bo to po prostu wygląda tak, że ludzie są zażenowani oglądając to wszystko.

Posiedzenia radnych, czy to podczas komisji czy też sesji, są jawne i ogólnodostępne. Można je rejestrować za pomocą dźwięku i obrazu, a także upubliczniać. To powinni doskonale wiedzieć radni opozycyjni, którzy toczyli dyskusję o obecności na nich pracownika samorządowego, bo przecież radna Grzywacz kilka dni temu przekonywała o tym samym Zbigniewa Belowskiego, który dopytywał o tajemniczego kamerzystę, jaki pojawia się na niektórych komisjach i sesjach, i nagrywa posiedzenia, a radny chciał wiedzieć czy jest to później gdzieś publikowane i z jakiej redakcji jest ten kamerzysta, bo nigdy nie widział nawet jego legitymacji prasowej. Odpowiedzi konkretnej nie uzyskał, bo radna stwierdziła, że nie musi go informować, a nagrany materiał trafia na jej stronę internetową, której nazwy nie podała.

Podsumowując: radni opozycyjni raz dziwią się, że któryś z pracowników samorządowych przychodzi na posiedzenia, by jednocześnie mieć pretensje o nieobecność innych urzędników, którzy nawet nie wiedzą, że będą radnym potrzebni. Warto podkreślić, że radni już coraz rzadziej naruszają ustawę RODO, w zakresie upublicznia nazwisk osób, których ochrona danych dotyczy.

Przeczytaj również

Komentarze